środa, 23 listopada 2011

Oko Wielkiego Brata c.d. czyli polskie piekiełko

Pamiętacie jak opisywałam Wam przygodę mojego Taty z wjechaniem do lasu. Wizyta na komisariacie skończyła się poinformowaniem, że zostanie on ukarany mandatem karnym, ale takowy nie został przez policję wystawiony, pomimo że Tata chciał uiścić ten mandat na miejscu. Logicznie myśląc oczekiwaliśmy, że w niedługim czasie nadejdzie pocztą ten mandat i zapłaciwszy sprawę będziemy mogli uznać za zamkniętą. Nic bardziej błędnego. Do dnia dzisiejszego żadnego mandatu nie otrzymaliśmy, tym samym chcąc nawet zapłacić nie wiedzieliśmy komu i na jakie konto przelać pieniądze. Wczoraj natomiast otrzymaliśmy pismo które nas zszokowało. Dostaliśmy wezwanie do sądu do wydziału karnego, w którym to odbędzie się rozprawa przeciw mojemu Tacie, o ukaranie go za niezapłacenie mandatu. Poruszeni takim obrotem spraw zaczęliśmy wydzwaniać do instytucji, które według nas powinny zająć się fizycznym wystawieniem tego mandatu. Pierwszy telefon do komendy policji w naszym mieście, bo to tu Tata był przesłuchiwany. Poinformowano nas tam, że oni tylko w ramach współpracy między komisariatami dokonali przesłuchania, ale nie są odpowiednią jednostką do wystawienia takiego mandatu. Od samego rana próbowaliśmy się dodzwonić do komendy policji w której rejonie był ten las do którego Tata wjechał. Niestety pomimo kilkunastokrotnych prób w ciągu dnia nikt telefonu nie odebrał. Kolejnym miejscem gdzie próbowaliśmy się czegoś bliższego dowiedzieć było Nadleśnictwo które wystąpiło z wnioskiem o ukaranie nas. Tam również nikt nie mógł nam udzielić kompetentnej informacji na temat tego kto powinien wystawić ten mandat i czy został on wystawiony. Odesłano nas do sądu rejonowego w którym odbędzie rozprawa karna. Tam także nie mieli dla nas optymistycznych wieści. Rozprawa jest już zaplanowana i nic nie da się odkręcić, ani też wyjaśnić. Pozostaje czekać do rozprawy. Przypuszczalnie nie uda nam się udowodnić naszej dobrej woli w chęci uiszczenia tego mandatu i niemożliwości spełnienia tego zobowiązania. Pewnie zakończy się to także zapłaceniem samego mandatu do tego kary za niezapłacenie tegoż i do tego jeszcze kosztów sądowych.
Nie będę dzisiaj komentować tej całej sytuacji bo jestem zbyt rozżalona tym, że uczciwych ludzi w ten sposób stawia się pod przysłowiową ścianą.

piątek, 4 listopada 2011

Jesienny śmierdzielek

Jesień tego roku jest dla nas szczególnie łaskawa. Mamy już listopad, a wciąż cieszymy się słoneczną pogodą. Taka pogoda aż się prosi o to aby rzucić codzienne obowiązki i wybrać się na spacer. Więc odłożyłam na bok papierkową pracę, której ostatnio mi nie brakuje, zapiełam smycz mojej pupilce i wybrałyśmy się do parku w Świerklańcu, aby cieszyć się jesienią i naładować osłabione nieco energetyczne akumulatory.
Słońce powolutku zachodziło i jeszcze piękniej podkreślały jesienna krasę parkowych drzew. Moja Simonka biegała radośnie z nosem przy ziemi chłonąc wszelkie zapachy. W pewnej chwili obudził się w iej instynkt psa mysliwskiego i łapiąc trop zaczęła węszyć z nosem przy ziemi coraz bardziej się ode mnie. Podążyłam jej śladem i po chwili moim oczom ukazał się obiekt na który polowała moja sunia.
Zdjęcie może nie wyszło zbyt wyraźnie, ale nie było czasu na pozowanie, bo ów obiekt, a był nim...kret czując zbliżającego się psa czym prędzej pobiegł do najbliższego kopczyka i tyle go widziałyśmy.
Spacer byłby całkiem przyjemny gdyby nie kolejny pomysł mojej Simonki. Kiedy usiadłam sobie na ławeczce, aby popodziwiać ten oto widok
W miedzy czasie straciłam na chwilę psiunię z oczu. Zawołałam ją i już po chwili usłyszałam szmer liści zwiastujący nadbiegającą Simonkę, ale też poczułam w nozdrzach bardzo nieprzyjemny zapach.No cóż nie było wątpliwości, że ten zapach przybiegł razem z moją sunią. Okazało się, że gdy spuściłam z niej wzrok to ona skorzystała z okazji aby zaprzyjaźnić się ze zdechłą żabą. A żaba musiała być już wiekowa, bo smród był niesamowity. A oto poperfumowany żabą mój mały jesienny śmierdzielek:
Ten przyjemny spacerek trzeba było z powodu śmierdzielka skończyć i wracać do domu. A powrót też nie był przyjemnością bo pomimo zawinięcia psa w kocyk zapach w aucie był nie do zniesienia. Prosto od drzwi skierowałyśmy się w stronę łazienki, gdzie od razu wykąpałam winowajcę i wyprałam kocyk.
Mimo pachnącej przygody, obydwie z Simonką uznałyśmy ten spacer za udany.