środa, 23 listopada 2011

Oko Wielkiego Brata c.d. czyli polskie piekiełko

Pamiętacie jak opisywałam Wam przygodę mojego Taty z wjechaniem do lasu. Wizyta na komisariacie skończyła się poinformowaniem, że zostanie on ukarany mandatem karnym, ale takowy nie został przez policję wystawiony, pomimo że Tata chciał uiścić ten mandat na miejscu. Logicznie myśląc oczekiwaliśmy, że w niedługim czasie nadejdzie pocztą ten mandat i zapłaciwszy sprawę będziemy mogli uznać za zamkniętą. Nic bardziej błędnego. Do dnia dzisiejszego żadnego mandatu nie otrzymaliśmy, tym samym chcąc nawet zapłacić nie wiedzieliśmy komu i na jakie konto przelać pieniądze. Wczoraj natomiast otrzymaliśmy pismo które nas zszokowało. Dostaliśmy wezwanie do sądu do wydziału karnego, w którym to odbędzie się rozprawa przeciw mojemu Tacie, o ukaranie go za niezapłacenie mandatu. Poruszeni takim obrotem spraw zaczęliśmy wydzwaniać do instytucji, które według nas powinny zająć się fizycznym wystawieniem tego mandatu. Pierwszy telefon do komendy policji w naszym mieście, bo to tu Tata był przesłuchiwany. Poinformowano nas tam, że oni tylko w ramach współpracy między komisariatami dokonali przesłuchania, ale nie są odpowiednią jednostką do wystawienia takiego mandatu. Od samego rana próbowaliśmy się dodzwonić do komendy policji w której rejonie był ten las do którego Tata wjechał. Niestety pomimo kilkunastokrotnych prób w ciągu dnia nikt telefonu nie odebrał. Kolejnym miejscem gdzie próbowaliśmy się czegoś bliższego dowiedzieć było Nadleśnictwo które wystąpiło z wnioskiem o ukaranie nas. Tam również nikt nie mógł nam udzielić kompetentnej informacji na temat tego kto powinien wystawić ten mandat i czy został on wystawiony. Odesłano nas do sądu rejonowego w którym odbędzie rozprawa karna. Tam także nie mieli dla nas optymistycznych wieści. Rozprawa jest już zaplanowana i nic nie da się odkręcić, ani też wyjaśnić. Pozostaje czekać do rozprawy. Przypuszczalnie nie uda nam się udowodnić naszej dobrej woli w chęci uiszczenia tego mandatu i niemożliwości spełnienia tego zobowiązania. Pewnie zakończy się to także zapłaceniem samego mandatu do tego kary za niezapłacenie tegoż i do tego jeszcze kosztów sądowych.
Nie będę dzisiaj komentować tej całej sytuacji bo jestem zbyt rozżalona tym, że uczciwych ludzi w ten sposób stawia się pod przysłowiową ścianą.

piątek, 4 listopada 2011

Jesienny śmierdzielek

Jesień tego roku jest dla nas szczególnie łaskawa. Mamy już listopad, a wciąż cieszymy się słoneczną pogodą. Taka pogoda aż się prosi o to aby rzucić codzienne obowiązki i wybrać się na spacer. Więc odłożyłam na bok papierkową pracę, której ostatnio mi nie brakuje, zapiełam smycz mojej pupilce i wybrałyśmy się do parku w Świerklańcu, aby cieszyć się jesienią i naładować osłabione nieco energetyczne akumulatory.
Słońce powolutku zachodziło i jeszcze piękniej podkreślały jesienna krasę parkowych drzew. Moja Simonka biegała radośnie z nosem przy ziemi chłonąc wszelkie zapachy. W pewnej chwili obudził się w iej instynkt psa mysliwskiego i łapiąc trop zaczęła węszyć z nosem przy ziemi coraz bardziej się ode mnie. Podążyłam jej śladem i po chwili moim oczom ukazał się obiekt na który polowała moja sunia.
Zdjęcie może nie wyszło zbyt wyraźnie, ale nie było czasu na pozowanie, bo ów obiekt, a był nim...kret czując zbliżającego się psa czym prędzej pobiegł do najbliższego kopczyka i tyle go widziałyśmy.
Spacer byłby całkiem przyjemny gdyby nie kolejny pomysł mojej Simonki. Kiedy usiadłam sobie na ławeczce, aby popodziwiać ten oto widok
W miedzy czasie straciłam na chwilę psiunię z oczu. Zawołałam ją i już po chwili usłyszałam szmer liści zwiastujący nadbiegającą Simonkę, ale też poczułam w nozdrzach bardzo nieprzyjemny zapach.No cóż nie było wątpliwości, że ten zapach przybiegł razem z moją sunią. Okazało się, że gdy spuściłam z niej wzrok to ona skorzystała z okazji aby zaprzyjaźnić się ze zdechłą żabą. A żaba musiała być już wiekowa, bo smród był niesamowity. A oto poperfumowany żabą mój mały jesienny śmierdzielek:
Ten przyjemny spacerek trzeba było z powodu śmierdzielka skończyć i wracać do domu. A powrót też nie był przyjemnością bo pomimo zawinięcia psa w kocyk zapach w aucie był nie do zniesienia. Prosto od drzwi skierowałyśmy się w stronę łazienki, gdzie od razu wykąpałam winowajcę i wyprałam kocyk.
Mimo pachnącej przygody, obydwie z Simonką uznałyśmy ten spacer za udany.

czwartek, 29 września 2011

Miłość i rozwód

Ciągle chodzą mi po głowie przemyślenia o miłości po napisaniu ostatniego posta.
Zaobserwowałam, że coś niedobrego dzieje się z ludźmi. Pewnie sami zauważyliście we własnej rzeczywistości, że coraz częściej dochodzi do rozwodów. Co w nas się zmienia? Czy miłość to już przeżytek? A może to nasze wymagania względem obiektów naszych uczuć się zmieniają? Dawniej większość zawieranych małżeństw była trwała. Teraz gdy tylko pojawiają się kłopoty w związku często uciekamy się do rozwodów. Kiedyś zdarzało się to nader rzadko i była to rzecz wstydliwa. Teraz stało się to niemal normą. Takie czasy ktoś powie. Nie jestem przekonana, że to wina naszych czasów. Owszem nie żyje się łatwo lekko i przyjemnie, ale czy na przykład osoby które rozpoczynały swoje wspólne życie w czasach powojennych miały lekko? A jednak trwali przy sobie w szczęściu i nieszczęściu. Trudności i kłopoty zbliżały ich do siebie i umacniały ich wzajemną miłość. Co teraz się dzieje z tą miłością? Wygasa wraz z pojawiającymi się kłopotami? Coraz częściej rozpadają się małżeństwa z długoletnim stażem. A zastanawialiście się kiedyś skąd w ostatnich czasach wzięła się taka duża ilość tzw. „związków nieformalnych”. Oczywiście jest wiele przyczyn dla których ludzie pozostają w takich relacjach, ale coraz częściej słyszy się argumentację, iż wtedy łatwiej i prościej jest się rozstać. Tylko czy to oznacza, że zakochując się w kimś i postanawiając żyć razem z góry skazujemy taki związek na niepowodzenie? Nie potrafię odpowiedzieć ani Wam ani sobie na te wszystkie pytania. Nie jestem też odpowiednią osobą do tego, aby krytykować tych rozwodzących się. Ja sama sięgnęłam po ten środek. Myślę jednak (nie usprawiedliwiając się wcale),że będąc w mojej sytuacji (nie był to powód który przy rozwodach pojawia się często, ale pozwolicie że tego nie ujawnię) postąpilibyście tak jak ja.
Miało być o miłości, a wyszło mi o rozwodach. No cóż, myśli chadzają własnymi ścieżkami.

Podsumowaniem dzisiejszych przemyśleń niech będą słowa, które znalazłam w internecie ( niestety nie wiem czyjego są autorstwa):
„Na tym właśnie polega miłość: na kłóceniu się i godzeniu, na wytykaniu sobie błędów i przebaczaniu, na milczeniu i rozmowie, na słuchaniu i mówieniu, na pewności i zwątpieniu, na byciu razem i byciu daleko od siebie. Jeśli potrafimy pomieścić w sobie i zrozumieć te skrajności to znaczy, że dojrzeliśmy do kochania drugiej osoby i bycia kochanym.''

wtorek, 27 września 2011

Kiedy nadchodzi miłość.

„Czasem prawdziwa miłość ujawnia się dopiero wtedy, gdy nie wszystko do końca się rozumie”.
To słowa Janusza Leona Wiśniewskiego (naukowca i pisarza, autora „Samotności w sieci”) Skłoniły mnie one do refleksji nad tym uczuciem. Nie chcę dywagować nad tym czym jest miłość bo jednoznacznej definicji nikt jeszcze nie wymyślił. Przytoczę tu jeszcze jeden cytat tym razem są to słowa Stephenie Meyer (autorki cyklu „Zmierzch”)
„Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwie trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest albo jej nie ma”.

Zdaje się, że w rzeczywistości tak jest. Czasami to uczucie spada na nas nieoczekiwanie, w takim momencie życia w którym najmniej się tego spodziewamy. Chcecie przykładu? Bardzo proszę. Mój znajomy, człowiek ponad 50 letni tzw wieczny kawaler stracił już nadzieję, że kiedyś uda mu się jak to się mówi ułożyć sobie życie. Miał pracę, swoje pasje, wokół rodziców, rodzeństwo ze swoimi rodzinami, ale nie miał tej najbliższej osoby z którą mógłby dzielić radości i troski. Zupełnie przypadkowo nawiązał internetową korespondencję z młodszą od siebie o 10 lat kobietą. Okazało się, że mieszkają bardzo niedaleko siebie. Wirtualna znajomość przeszła w realną i w niedługim czasie zrodziło się między nimi płomienne uczucie. Teraz planują wspólną przyszłość, marzą o dziecku. Z całego serca trzymam za nich kciuki i życzę im wielu wspólnych lat. Jak widzicie nigdy nie wiadomo kiedy spotka nas miłość. Dlaczego spotkali się tak późno ktoś zapyta. Nie znam na to pytanie odpowiedzi. Może gdyby spotkali się w innym momencie swojego życia wcale nie zwróciliby na siebie uwagi. Może musieli przeżyć osobno swoje życie, aby teraz móc docenić to co mają.
Czasami miłość spotyka nas w niezbyt sprzyjających takiemu uczuciu okolicznościach. Oto kolejny przykład. Młody ok 35 letni mężczyzna niespodziewanie zostaje wdowcem. Żona umiera rodząc ich trzecie dziecko. Zostaje sam z trójką małych dzieci. Teraz najważniejsze dla niego jest zapewnienie właściwej opieki maluchom. Nie w głowie mu miłość a raczej w głowie, ale tylko ta do dzieci. Dzielnie walczy starając się zastąpić im matkę. Mija kilka miesięcy. W jego pracy pojawia się nowa pracownica. Nie zwrócił na nią nawet specjalnej uwagi. Kiedyś podwozi ją wracając z pracy. Zaczynają rozmawiać i nawiązuje się między nimi nić zrozumienia. Okazuje się, że ona także niedawno straciła męża w wypadku i została sama z nastoletnią córeczką. Te wspólne przeżycia bardzo ich do siebie zbliżają. Zaczynają się spotykać i rodzi się między nimi uczucie. Ich dzieci też odnalazły wspólny język. Środowisko w którym żyją dość negatywnie podeszło do tej znajomości. Znajomi byli wręcz oburzeni tym, że nie minął jeszcze nawet rok od śmierci żony, a on już spotyka się z kimś innym.
Czy jest kiedyś odpowiedni czas na miłość? Kiedy jesteśmy na nią gotowi i na nią czekamy to nie nadchodzi. A czasami tak jak w tym przypadku spada na nas w „nieodpowiednim momencie”. Tylko czy do końca jest to nieodpowiedni moment? Przecież właśnie teraz tym małym dzieciom potrzebna jest matka, a temu ojcu wsparcie mądrej kobiety. Czy jeżeli teraz on odrzuci tą miłość ze względu na to co wypada a co nie, to spotka jeszcze kiedyś kobietę która pokocha jego i trójkę jego dzieci?
Ja sobie myślę, że nie powinni rezygnować z tego uczucia. Nie powinni poddawać się presji środowiska. Osobiście będę im po cichu kibicowała, aby wytrwali w swojej miłość dla szczęścia swojego i swoich dzieci.

Jak widać potwierdzają się słowa o tym, że nie zawsze rozumiemy dlaczego spotyka nas miłość. Czy jest to sprawa przypadku czy przeznaczenia? Istotne jest to aby dane nam było w życiu choć jeden raz doświadczyć tego uczucia. Nie ważne kiedy ono nadejdzie, ważne abyśmy wtedy byli gotowi je przyjąć i przeżyć najlepiej jak potrafimy.

Na koniec mała dedykacja muzyczna dla wszystkich tych którzy byli, są i będą zakochani.

piątek, 16 września 2011

Oko Wielkiego Brata.

Powrót do domu trwał kilkanaście godzin, za to powrót do blogowania – jak widać potrwał kilka dni. Myślę, że mi to wybaczycie bo sami wiecie jak trudno a powrót wdrożyć się w rytm pracy i obowiązków po dłuższym odpoczynku. Nazbierało się kilka zaległych spraw, którymi pilnie trzeba było się zająć, a i impet do pracy po urlopie jakby mniejszy. Powoli jednak ogarniam już zaległości i wracam do Was.
Dziś opowiem Wam o dziwnym powrocie moich Rodziców z urlopu. Wcześniej wspominałam, że moja suczka wypoczywa wraz z jamniczką rodziców w lesie. Tak też było bo moi Rodzice wyjechali w piękne okolice nad rzeką Pilicą, gdzie wśród przyrody spędzali czas na spacerach, zbieraniu borówek, grzybów i rozkoszowali się bliskością natury. Wczoraj po spakowaniu całej menażerii, na którą się składały (jak już wiecie) dwie suczki Simonka i Satinka oraz kanarek Noelek (kilku much i komarów zabranych na gapę nie liczę) ruszyli w około stukilometrową podróż do domu. Znacie to całkiem przyjemne uczucie powrotu z podróży, kiedy z radością myślimy o swoich czterech kątach, znajomych sprzętach i bliskich osoba z którymi już niebawem się spotkamy. Jakież było zdziwienie Rodziców kiedy wjeżdżając na swoją ulicę dostrzegli z daleka, że na ich ulicy zatrzymał się radiowóz. Jeszcze większe zdziwienie kiedy ten radiowóz zatrzymał się przed ich domem. Z uczuciem zaniepokojenia sami zaparkowali samochód i wysiedli z niego. W głowie pojawiło im się tysiąc - nie ukrywam - złych myśli. Może ktoś wkradł się do ich domu? Może komuś z najbliższych wydarzyło się coś złego? Nie było dużo czasu a myślenie, bo ładna pani policjantka w towarzystwie swojego kolegi już podchodziła ku moich Rodziców.
- czy to pan jest posiadaczem samochodu o numerach....?
- tak – z przestrachem odpowiedział mój Tata.
Muszę Wam powiedzieć, że mój Tata jest najrozważniejszym kierowcą jakiego znam. Zawsze przestrzega przepisów, nie dopuszcza do niebezpiecznych sytuacji na drodze.
- czy to pana samochód? - policjantka pokazała mu fotografię wykonaną przez fotoradar.
- czyżbym przekroczył dozwoloną prędkość? - dopytywał Tata
- nie. Natomiast w dniu 4.09.2011 wjechał pan tym samochodem do lasu.
- faktycznie wjechałem w jedną drogę leśną z myślą, że jest to droga dojazdowa do działek rekreacyjnych. Po przejechaniu jakiegoś odcinka okazało się, że jest to zamknięta droga leśna, a że miejsce było wyjątkowo urokliwe zatrzymałem się z żoną na krótki odpoczynek.
- no to w tej sprawie zgłosi się pan do nas na komendę.
Po złożeniu odpowiednich zeznań i przyznaniu się do popełnienia tego wykroczenia mój Tata ukarany odpowiednim mandatem karnym powrócił na łono rodziny.
Mój kuzyn usłyszawszy później całą tą historię skomentował to mówiąc:
- no to teraz już nawet nie można pojechać na romantyczną randkę do lasu, aby w ustronnym miejscu pościskać i pocałować się z dziewczyna, bo oko Wielkiego Brata patrzy.

niedziela, 11 września 2011

Żegnaj Kołobrzegu

Wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć. Tak też nasz urlop dobiegł końca. Od jutra powrót do codziennych obowiązków. Tymczasem siedzimy już w pociągu i ruszamy w podróż powrotną. Ten wyjazd był podróżą rodzinno-wypoczynkową. Odpocząć nam się udało. Pospędzać trochę czasu z rodziną narzeczonego, aby lepiej się poznać też nam się udało. Jedyne co nam się nie udało to pokorzystać z letnich uroków morza. Jechaliśmy z nastawieniem, że jeszcze uda nam się zażyć morskich kąpieli i trochę więcej poplażować. Wyjazd okazał się już bardziej wyjazdem jesiennym, co przecież też ma swoje uroki. Za ten udany wypoczynek chciałabym podziękować przede wszystkim mojemu Milkowi. Dziękuję Kochanie za piękne chwile, romantyczny nastrój i wakacyjne atrakcje. Kolejne wyrazy podziękowania należą się Krysi i Panu Heniowi za gościnność i rodziną atmosferę. Zaś szczególne podziękowania kieruję do Babci Jadzi za uśmiech, dobre słowo i przypomnienie mi jak to wspaniale jest mieć Babcię. Wakacje się kończą, ale moje ciepłe myśli na długo jeszcze pozostaną w Kołobrzegu. Do spotkania znowu. Mam nadzieję, że niebawem.

Kołobrzeskie molo

Te moment musiał w końcu nastąpić. Urlop się kończy i pora wracać do domu i do swoich obowiązków. Pogoda stała się dla nas troszkę łaskawsza, ostatnie dni minęły bez opadów, więc można było trochę jeszcze pospacerować. W piątek pomimo nieśmiało wyglądającego zza chmur słońca był dość silny wiatr i morze wyglądało groźnie. Postanowiliśmy poobcować z nim trochę bliżej i wybraliśmy się na przechadzkę po kołobrzeskim molo. A tak wygląda groźne morze widziane właśnie z mola:



W takim miejscu jak molo czuje się respekt przed tym żywiołem jakim jest morze. Ciekawymi i ciekawskimi towarzyszami naszego spaceru były ptaki, które zdawały się wręcz pozować do fotografii. Aż żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą jakiegoś jedzenia aby zapłacić im za tą pracę. A oto efekt ptasiej sesji fotograficznej:






Published with Blogger-droid v1.7.4

czwartek, 8 września 2011

Świat z psiej perspektywy cz.2

Ponieważ nie wszystko udało mi się umieścić w poprzednim poście to teraz ciąg dalszy


Lubi przyglądać się płomieniom i grzać kości przy piecu.


Co do kości to swoją ulubioną potrafi znaleźć zawsze i wszędzie.


Zna się także na nowoczesnych technologiach. Laptop i myszka to dla niej nie pierwszyzna. Podobno już od dawna wymienia korespondencję mailową z psem Pluto.


A prawda o Simonce jest taka, że pozwoliliśmy jej wejść nam na głowę, ale bez niej nasze życie byłoby o wiele smutniejsze.


P.S. Dla wyjaśnienia. Aktualnie Simonka przebywa także na urlopie, ale w miejscu o wiele przyjaźniejszym dla czworonogów niż miasto. Spaceruje po lesie, goniąc żaby i jaszczurki w towarzystwie jamniczki Satinki.

Świat z psiej perspektywy cz.1

Za oknem od rana deszcz i ciemne chmury. Na dworze zimno. Niechybnie czeka nas kolejny dzień spędzony w pokoju. Musi nam za całą rozrywkę wystarczyć telewizor, książka i smartfon. Chyba zaczynam powoli tęsknić za domem. Za domem i jego wesołą mieszkanką moją suczką - Simonką. Z braku w dniu dzisiejszym ciekawych wydarzeń opowiem Wam trochę o moim psiaku. Może tym ukoję tęsknotę za nią. Simonka jest pełnokrwistym rasowym wielorasowcem czyli kundlem. Jej pochodzenie jest bliżej nieznane. Nasze drogi skrzyżowały się w schronisku dla zwierząt. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy i już wiedziałyśmy, że dalej przez życie pójdziemy razem. Już od 4 lat mieszkamy sobie razem i dobrze nam z tym.


Oto Simonka w swoim ulubionym
miejscu tzw. punkcie obserwacyjnym na parapecie okna.


Uwielbia się bawić niekoniecznie standardowymi zabawkami dla czworonogów. Kawałek szmatki to świetna zabawka.


Czasami podczas zabawy zamienia się w warczącego "potwora".


Innym zaś razem staje się wrażliwym melomanem.


Odpoczywa zazwyczaj w dziwnych pozach.

wtorek, 6 września 2011

W poszukiwaniu pozytywów.

Dziś obiecałam sobie zwracać uwagę tylko na budujące, pozytywne rzeczy. Zero narzekania! Rankiem obudziło mnie słońce świecące wprost do okna. No to pierwszy pozytyw już mam. Deszcz nie pada więc będzie można się wybrać na plażę. Spojrzałam na ścianę a na niej malowała się tęcza. Tęcza w pokoju? Przetarłam oczy i dopiero po chwili dostrzegłam, że to jest światło odbijające się od tapety witrażowej w drzwiach. Ale efekt sami zobaczcie wyszedł całkiem ciekawy.



W drodze nad morze zauważyłam bardzo ciekawą rzeźbę stojącą w jednym z ogródków. Według mnie przedstawia ona kobietę przeglądającą się w lustrze. W słonecznym blasku lśniła prześlicznie.


Po wejściu na plażę zauważyłam ze zdziwieniem, że nie ma dziś na niej pogłębiarek i można się wsłuchać w szum morza. Co prawda pojawiły się trochę później, ale w miejscu dość oddalonym od miejsca naszego plażowania, więc nie były tym razem bardzo uciążliwe. Wiał wiatr od morza i przeganiał po niebie białe obłoki zza których co chwilę wyglądało słonko.



Po przedpołudniu spędzonym na plaży, w dobrych nastrojach i po smacznym obiedzie, udaliśmy się do jednego z ulubionych naszych miejsc w Kołobrzegu - Parku im. Henryka Dąbrowskiego. Park ukryty jest pomiędzy blokami. Właściwie w samym centrum miasta. Wchodząc jednak do niego odnosi się wrażenie, że przenieśliśmy się do enklawy zieleni i wodnego ptactwa. Zupełnie inny świat. Rok temu to miejsce wyglądało tak:


Prawda, że pięknie? To co dziś zobaczyliśmy wprawiło nas w osłupienie. Zamiast jeziorka na którym zazwyczaj pływały kaczki wyprowadzając swoje młode na spacer zobaczyliśmy taki widok:



Straszne co? Zamiast tafli jeziora zobaczyliśmy dno pokryte butelkami, oponami, zepsutym sprzętem agd i innymi śmieciami. Ale wiecie co? Ten widok wbrew pozorom był najbardziej pozytywnym widokiem dzisiejszego dnia. Ponieważ jak później się dowiedzieliśmy rozpoczęto rewitalizację tego magicznego miejsca. Pod okiem specjalistów zadbano o ryby i ptactwo. Oczyszczone zostanie dno, a później wszystko wróci do biologicznej równowagi. Trzymamy kciuki za to miejsce i z pewnością wrócimy tu za rok, aby podziwiać efekty tych prac.

poniedziałek, 5 września 2011

Fotografia przedślubna.

Pomimo Waszych ciepłych życzeń dotyczących pogody nie utrzymała się ona dłużej niż przez weekend. Poniedziałek przywitał nas chmurami i deszczem. Obiecałam sobie po wczorajszym narzekaniu dziś być większą optymistką. Nie dam się tej pogodzie! Nie popsuje mi ona dobrego nastroju i pozytywnego nastawienia. Skoro nie korzystamy z uroków lata to musimy na dziś znaleźć sobie inne zajęcie. A może wybierzemy się do fotografa? Mieliśmy zrobić sobie profesjonalną fotkę do zaproszeń ślubnych - powiedział narzeczony. No fakt. Dawno planowaliśmy się wybrać do fotografa, ale jakoś nigdy nie znaleźliśmy na to czasu. Tak więc cel został obrany. Ruszamy na poszukiwanie zakładu fotograficznego. Pierwszy znaleźliśmy przy ul. Dubois. Niestety wykonywali jedynie zdjęcia do dokumentów. No cóż poszukamy dalej. Na tej samej ulicy znaleźliśmy studio fotograficzne zajmujące się fotografią artystyczną. Brzmi nieźle, udajemy się do lokalu na pięterku. Tu owszem chętnie wykonają z nami sesję fotograficzną robiąc ok 5 ujęć, za kwotę 130 zł. Zdjęcia w wersji elektronicznej (na których w przypadku naszych zaproszeń bardziej nam zależało) za dodatkową opłatą. Hymm... jak dla nas to trochę drogo. Tym bardziej, że do zaproszenia potrzebne jest nam jedno ujęcie. Poszliśmy więc dalej w poszukiwaniu kolejnego zakładu. Znaleźliśmy taki na ul. Łopuskiego. Za wykonanie fotografii portretowej w jednym egzemplarzu plus wersja elektroniczna 50 zł. Taniej chyba nie znajdziemy, więc zdecydowaliśmy się na zrobienie zdjęcia. Niezbyt uprzejmy Pan wprowadził nas do ciemnego pomieszczenia. Pewnie za chwilę ustawi oświetlenie i ustawi nas w odpowiedniej pozie. Nic takiego nie nastąpiło. Jedyne zdanie które wypowiedział Pan to było - Proszę się trochę przysunąć do Pani. Potem nastąpiły trzy błyski flesza i koniec. Uiściliśmy opłatę i było po wszystkim. Zdjęcie będzie gotowe o 15 - usłyszeliśmy na odchodnym. Pełni złych obaw poszliśmy pospacerować po starówce, aby doczekać do 15-tej. Ten czas spędziliśmy bardzo miło, rozmawiając, obserwując spacerujących turystów i konsumując na wolnym powietrzu w ogródku dania obiadowe kuchni włoskiej. I nie była to bynajmniej pizza. Ogródek na szczęście osłonięty był parasolami, bo tuż po 14 zaczęło znowu padać. Kiedy minęła 15 ruszyliśmy w kierunku zakładu fotograficznego. Gburowaty Pan podał nam kopertę z naszym zdjęciem. To co zobaczyliśmy prawie zwaliło nas z nóg. Gorszego zdjęcia nikt nam nie zrobił. Oddaliśmy się w ręce profesjonalisty ufając w jego wiedzę i doświadczenie. To co zobaczyliśmy nijak nie nadawało się na portret a tym bardziej zaproszenie ślubne. Staliśmy z narzeczonym obok siebie jak dwoje przypadkowych ludzi z autobusu, a nie para którą łączy uczucie. Tło zdjęcia było kruczo czarne. Na tym tle moje aktualnie mahoniowe włosy i ciemno brązowe włosy mojego narzeczonego były prawie niewidoczne. Brak podświetlenia przy robieniu zdjęcia spowodował zaznaczające się pod oczami cienie, natomiast moja szyja i ramiona odbijały światło flesza tak jakby były wysmarowane olejem. Jednym słowem fotka nie nadaje się do celu w jakim została wykonana, ani też do żadnego innego celu. Wybaczcie, że jej tu Wam nie pokaże, ale w przypływie rozczarowania i nie ukrywam złości potargałam jedyną odbitkę. Za oknem deszcz nadal pada. Urlop przekroczył już półmetek. Fotografia przedślubna nie wyszła. I jak tu nie narzekać? Oj trudne zadanie przede mną.

niedziela, 4 września 2011

Uroki plażowania

Z góry zaznaczam, że dziś będę narzekać i wpis będzie miał charakter malkontencki. Słonko świeciło od rana, prognozy całkiem optymistyczne, więc postanowiliśmy wreszcie poplażować. No bo po cóż przemierzamy całą Polskę jak nie po odrobinę relaksu na piaszczystej plaży, po to aby nacieszyć oczy widokiem przepływających statków i usłyszeć błogi szum fal rozbijających się o brzeg. Z takim nastawieniem przybywamy na północny kraniec kraju. Takoż i my owładnięci podobnymi pragnieniami pognaliśmy w kierunku morza. Zamiast cieszyć się z jego uroków, zaczęłam jak już zapowiedziałam narzekać. Ale jak tu tego nie robić skoro nim rozłożyliśmy nasz plażowy ekwipunek musieliśmy uprzątnąć "swój" kawałek plaży z petów papierosowych i kawałków szkła. No dobra piasek uprzątnięty, kocyk rozłożony, pora na kontemplowanie cudownych widoków. Rozejrzałam się i na brzegu zobaczyłam stojącego w płytkiej wodzie pana z dużym czarnym psem. Pies, że tak powiem załatwiał swoją potrzebę fizjologiczną, a jego właściciel cierpliwie czekał aż pupil skończy. Musicie wiedzieć, że jestem wielbicielką czworonogów. Sama posiadam pieska (a raczej suczkę), ale zbulwersował mnie ten widok. Czy gdy schodziliśmy na plaże na płocie wisiała tabliczka z zakazem wprowadzania psów czy tylko mi się tak zdawało? Zapytałam narzeczonego. Nie zdawało Ci się. Wisiała i to dość sporych rozmiarów - odparł. Jak widać ludzie nie respektują tego przepisu, bo podczas naszej bytności na plaży widzieliśmy jeszcze cztery psy. Czy tylko mnie to razi? Jakie jest Wasze zdanie?
Myślę ukoję skołatane nerwy widokiem spokojnej morskiej toni. Spoglądam na wodę i moim oczom ukazuje się taki widok.

Nie wspomnę już o dobywającym się z owych maszyn hałasie, skutecznie zagłuszającym przyjemny szum fal. Czy tak wyobrażałam sobie niedzielny wypoczynek na plaży? Zdecydowanie nie! W dodatki zepsuła mi się niedawno kupiona torebka. Zerwał się pasek i rozleciał zamek. Oddanie jej do naprawy przewyższyłoby chyba jej cenę. Postanowiłam więc zainwestować w nowa torebkę. Mam nadzieję, że posłuży mi dłużej niż ta poprzednia, która wytrzymała zaledwie miesiąc.
No i powiedzcie sami, jak w takim dniu nie narzekać?
Published with Blogger-droid v1.7.4

Lato wróciło, więc grilujemy.

Wczoraj uczestniczyliśmy w tradycyjnym (bo staje się to już coroczną tradycją podczas naszego pobytu w Kołobrzegu) grilu z rodziną mojego narzeczonego. Była pyszna karkówka, wesołe rozmowy. Komary cieły aż jedna uciecha, ale nie udało im się nas przegonić. Wieczór zakończył się małym pokazem zabawy ogniem, którego efekt fotograficzny sami możecie zobaczyć.
Był to pierwszy naprawdę ciepły wieczór, więc wykorzystaliśmy go do maksimum siedząc długo jeszcze po zapadnięciu zmroku.

Published with Blogger-droid v1.7.4

piątek, 2 września 2011

Tak upragnione słońce.

Wczorajszy dzień był pochmurny i deszczowy, aż do bólu. Więc poza krótką wyprawą do sklepu siedzieliśmy w domu oglądając telewizję i buszując po internecie. Za to poranek przywitał nas słońcem. Od razu chce się żyć i wyjść z domu. Temperatura jednak nie chciała nas porozpieszczać i na plażowanie raczej nie mamy co liczyć. A tak bardzo marzymy już o zanurzeniu się w słonej wodzie. Aby chociaż częściowo zrealizować nasze pragnienia wybraliśmy się do Parku Wodnego "Morska Odyseja" przy Sanatorium Uzdrowiskowym "Bałtyk".

Nazwa dość szumna jak na to co zastaliśmy. Cały kompleks składa się z dwóch basenów. Pierwszy to basen z solanką o głębokości od 0,9 - 1,1m. W nim jedynie dwa gejzery i jedna rynna do masażu. Brak stanowisk do masażu podwodnego czy chociażby ławeczki aby usiąść mocząc się w tej słonej wodzie. Popływać też się nie da bo woda na to zbyt płytka. Drugi to typowy basen pływacki o wymiarach 25 x 12,5m i głębokości od 1,2 - 1,5m ze słodką wodą. Jedyną atrakcją jest jacuzzi ze słoną wodą i... widokiem na morze. Pewnie powiecie że trochę marudzę i chyba macie odrobinę racji, ale odwiedziłam już kilka parków wodnych w kraju, a także za granicą i w takim miejscu jak Kołobrzeg spodziewałam się większej ilości atrakcji. Po kąpielach solankowych nieco wygłodzeni udaliśmy się do portu. Niedaleko którego znajduje się jedna z ulubionych przez nas w tym mieście restauracji. Nosi ona nazwę "Pod winogronami" i faktycznie pergola przed wejściem do lokalu porośniętą jest krzewami winnymi.

Jeżeli chcecie zjeść w Kołobrzegu dobrą rybę, a nie ma to być typowa smażona w głębokim oleju to z czystym sumieniem polecam to miejsce. My dziś postawiliśmy na sandacza w cieście piwnym oraz solę w jajku z krewetkami.

Moja sola wyglądała tak. Co prawda była z dodatkiem niezdrowych frytek, ale za to z duża ilością surówek. Jak zawsze w tym miejscu wyszliśmy zadowoleni i najedzeni. Po obiedzie dobrze nam zrobił spacer nadbrzeżem. Zauważyliśmy, że morze nareszcie przybrało znaną nam niebieskawą barwę. Zresztą sami zobaczcie i porównajcie z fotkami z poprzednich dni.

A zdjęcie to z widokiem na wejście do portu zrobiliśmy z tarasu widokowego na dachu restauracji "Mikado" gdzie wypiliśmy kawę rozkoszując się tak upragnionymi od kilku dni promieniami słońca. Chyba Wasze życzenia pogody poskutkowały. Za co Wam pięknie dziękujemy.

środa, 31 sierpnia 2011

Wycieczka

Po ciężkiej zdrowotnie nocy poranek przywitał nas słońcem. Od razu wstąpiła w nas nowa energia i nowe pomysły na spędzenie dzisiejszego dnia. Po małej burzy mózgów doszliśmy do wniosku, że najlepszym pomysłem na słoneczny, ale niezbyt ciepły dzień będzie wycieczka. Nasz wybór podał na oddalone o ok 6 km od Kołobrzegu Grzybowo. Dla porządku przytoczę kilka podstawowych danych na temat tego miejsca. Grzybowo to miejscowość letniskowa położona w bezpośrednim sasiedztwie morza, około 300 m od jego brzegu, przy drodze z Kołobrzegu do Mrzeżyna. Usytuowane jest dość niezwykle, bo na terenie tzw. depresji grzybowskiej (0,30 - 1,00 m p.p.m.). Morze Bałtyckie w jego okolicach tworzy akwen zwany Zatoką Grzybowską: ma ona około 7 km długości, a głębokość wcięcia w ląd wynosi 800m.
Ta nieregularność linii brzegowej sprawia, że woda jest tu cieplejsza niż w Kołobrzegu. Grzybowo, podobnie jak cały pas nadmorski gminy Kołobrzeg, leży w Strefie Chronionego Krajobrazu, obowiązują tu zasady Strefy Ochrony Uzdrowiskowej.
My wybraliśmy się do Grzybowa autobusem komunikacji miejskiej. Miejscowość z racji ostatniego dnia wakacji nieco już opustoszała, spokojna i cicha. Informacje co do cieplejszej wody niż w Kołobrzegu nie potwierdziły się, chociaż to pewnie dlatego, że pogoda z godziny na godzinę się pogarszała. Pospacerowaliśmy trochę opustoszałą plażą, spoglądając w kierunku wysuniętego w morze Dźwirzyna.

Stwierdziliśmy też, że w tym miejscu i przy takiej pogodzie morze jest szczególnie szaro-bure. Zresztą sami zobaczcie

Zimno i nadciągające deszczowe chmury w niedługim czasie wygoniły nas z plaży. Później była gorąca aromatyczna kawa w Restauracji "Fanaberia", spacer spokojnymi uliczkami i powrót do Kołobrzegu, który przywitał nas deszczem. No cóż popołudnie i wieczór spędzimy z herbatką przy książce, ale to też nie zła opcja.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Z pogodą na bakier.

Pogoda wyraźnie nas nie lubi. Jesteśmy już 4 dzień w Kołobrzegu, a wciąż nie udało nam się wykąpać w morzu. Przyjdzie nam na to jeszcze poczekać bo temperatura, zamiast rosnąć spada z każdym dniem. Zamiast plażowania będziemy musieli wymyślić urlopowy plan "B". Może jakieś wycieczki do ościennych miejscowości? Kąpiele w basenach krytych? Zobaczymy co nam podpowie wyobraźnia. A może jednak pogoda się nad nami zlituje i powrócą upały. Ze względu na chłód i wiszące nad nami deszczowe chmury, spacer ograniczyliśmy do uliczek starówki. Ruch na uliczkach zdecydowanie mniejszy. Widać, że to już koniec wakacji i dzieciarnia wraca do szkół. Pierwsze krople deszczu kończą nasz spacer. Krótkie zakupy i wracamy do naszego letniego domu, aby chociaż kulinarnie popuścić wodze fantazji. Obiad wyszedł nam całkiem smakowity. Dla ciekawskich podaję menu: wątróbki drobiowe z cebulką i jabłkiem, ziemniaczki i sałata masłowa ze śmietaną.
Muszę jeszcze na chwilę wrócić do wczorajszego dnia. Wspominałam Wam o tańcu płaszczki, który nas zachwycił podczas wizyty w oceanarium. Udało nam się zamieścić krótki filmik z fragmentem tego widowiska. Sami zobaczcie cóż za gracja.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Zmiany

Dzisiejszy dzień miał być dniem totalnej plażowej laby. No tak, ale człowiek myśli...a Pan Bóg kreśli jak mówi przysłowie. Tak też było tym razem. Wybraliśmy się po śniadaniu na plażę pełni nadziei, że chmury które lekko przysłaniają słońce niebawem się rozwieją. Na plaży spotkało nas pierwsze rozczarowanie. Zamiast szumu morza i widoku baraszkujących mew zobaczyliśmy dziwny statek i usłyszeliśmy terkot pracujących maszyn. Zmiany jakie zachodzą w tym mieście dotknęły także plażę. Realizowany jest plan poszerzenia plaży i stąd pracujące statki-maszyny pogłębiarki. No cóż dla wyższego celu trzeba przetrzymać okres przejściowy, więc staraliśmy się rozkoszować morzem i nie dostrzegać niedogodności. Niestety pogoda zamiast się polepszyć pogorszyła się i o plażowaniu nie było już mowy. Postanowiliśmy zrobić sobie spacer i zobaczyć co się jeszcze zmieniło w mieście od naszego ostatniego tu pobytu. Powstało kilka nowych punktów gastronomicznych i sklepów, dokończono budowę pięknej zadaszonej sceny na obrzeżach parku. Mam nadzieję, że już w przyszłym roku odbywać się tam będą fajne koncerty. Miejscem nowym, które zasługuje na szczególną uwagę jest Oceanarium. Można tam zabrać dzieci na wyjazdową lekcję przyrody, ale i samemu można spędzić miłe chwile ciesząc oczy widokiem morskiej fauny. Nas zachwycił "taniec" płaszczki, który udało nam się sfilmować. A także różnorodność form i kolorów ryb. Trochę tych widoków zabraliśmy ze sobą dla Was.











Lubię wracać

"Co dzień nas gna w nowe strony zadyszany czas. W sto dat, w sto spraw wciąga nas, gna nas. I moje dni wszechobecny pośpiech, czasu znak naznaczy mi, może przez to tak lubię: Lubię wracać tam, gdzie byłem już. Pod ten balkon pełen pnących róż, Na uliczki te znajome tak. Do znajomych drzwi pukać..."
Tymi właśnie słowami  Zbigniewa Wodeckiego mogłabym zobrazować początek moich wakacji. Usiłuję wyhamować tempo swojego życia, rozkoszować się małymi przyjemnościami. Chyba dopada mnie "starość". Jeszcze kilka lat temu wolałabym odkrywać nowe zakątki Polski albo świata, a dziś stwierdzam ze zdziwieniem, że jak mówią słowa tej piosenki... lubię wracać tam gdzie byłam...
Moja wakacyjna droga przywiodła mnie po raz kolejny w przyjazne progi Kołobrzegu. Spaceruję więc po znajomych uliczkach i w tych wędrówkach trafiłam dziś w miejsce, którego nie może zabraknąć na trasie tych wędrówek. To miejsce, w którym odkryłam jedną z moich miłości-słabości jaka jest kawa... ale nie zwyczajna, kawa miętowa. Kto nigdy nie spróbował tego napoju może być zdziwiony tym połączeniem. Czy mięta może pasować do kawy?  Moje zmysły doznały szoku gdy po raz pierwszy wzięłam łyk tej kawy do ust. Smak kawy znajomy. Smak mięty też znajomy, ale połączenie zadziwiające dla zmysłów. To kawa, którą można kochać albo nienawidzić. Ja, jak już wiecie, zakochałam się w niej i ta miłość trwa już 5 lat. Nasze pierwsze spotkanie nastąpiło właśnie tu w Kołobrzegu, w tym magicznym miejscu. Miejsce to zwą "Pożegnanie z Afryką". Więc ilekroć jestem w Kołobrzegu, mój nos po niewidzialnej nitce przyciąga mnie do filiżanki tego aromatycznego napoju.

Znajome miejsca, smaki, aromaty... chyba tego było mi potrzeba aby dobrze zacząć WAKACJE.



środa, 24 sierpnia 2011

Już wakacyjne

Zmotywowana, postanowiłam jeszcze czymś się z Wami podzielić przed wyjazdem. Będzie to ulubiona ostatnio przeze mnie forma graficzna - kolaż fotograficzny. Muszę się przyznać, że już kilka udało mi się popełnić. Trochę cierpliwości, trochę zabawy a jaki efekt. Zresztą po co dużo mówić sami zobaczcie.
     Jak mówią słowa znanej mi z dzieciństwa bajki..."chcecie wierzcie, lub nie wierzcie, myślcie sobie jak tam chcecie. A ja przecie Wam powiadam krasnoludki są na świecie". Jak widać są, zamieszkały we Wrocławiu i rozbiegły się po całym mieście. Towarzyszą mieszkańcom w każdej życiowej sytuacji i są turystyczną wizytówką i atrakcją Wrocławia. Kto ma ochotę na bliższe poznanie wrocławskich krasnali, a nie ma okazji pojechać do stolicy Dolnego Śląska, może się dowiedzieć o nich więcej tu:  www.krasnale.pl . Miłej lektury, a ja już naprawdę zmykam zapełniać moją wciąż pustą walizkę.

Poniewczasie

No to dostałam po uszach jak to się mówi. Tak naprawdę to wydawało mi się, że nikt tu nie zagląda i nie śledzi moich wpisów, więc troszeczkę zawiesiłam to moje pisanie na kołku. Okazało się inaczej ( co jednak bardzo mnie cieszy) i to moi czytelnicy czyli Wy upomnieliście się o mnie, dopytując czy, aby mi się coś złego nie stało bo na moim blogu nic nowego się nie pojawia. No i za to "lekceważenie" czytelników (za co z całego serca przepraszam) dostało mi się od mojej przyjaciółki po tzw. uszach (bo reprymenda była telefoniczna). No to kajam się po raz kolejny i solennie obiecuję poprawę. Niedługo wybieram się co prawda na urlop, ale postaram się także z drugiego końca Polski coś Wam napisać. Mam nadzieję, że czeka mnie ładna pogoda, miłe towarzystwo i wakacyjne przygody, o których z pewnością Wam napiszę. Drodzy Czytelnicy skoro teraz już wiem, że jesteście i macie ochotę czytać to co tu umieszczam, to czuję się zmotywowana do działania, czego dowód zobaczycie niebawem. A tymczasem pakuję walizki i w drogę.

wtorek, 17 maja 2011

Wiosna budzi do życia

Znowu wypada mi Was przeprosić, że zaniedbałam swojego bloga. Tak to już bywa, czasami życie nas zaskakuje i niektóre rzeczy schodzą na drugi plan. W moim życiu przez okres mojej nieobecności bardzo wiele się zmieniło. Można powiedzieć, że wręcz wywróciło się na drugą stronę. Poniosłam pewną życiową klęskę, którą z przykrością musiałam przełknąć. Nie będę się tu rozpisywała o co dokładnie chodziło, ale powiem Wam, że w tym trudnym okresie przekonałam się, iż są ludzie na których mogę liczyć. To bardzo budujące, że są osoby którym nie jestem obojętna, które wyciągnęły do mnie pomocną dłoń, wspierały mnie. Żadne słowa nie oddadzą mojej wdzięczności dla nich. Kamilku,Bożenko, Beatko, Heniu, Angeliko i Łukaszu dziękuję Wam! Cieszę się, że mam w Was tak oddanych przyjaciół. Dzięki Wam obudziła się we mnie nadzieja. Nadzieja na to, że może być jeszcze dobrze w moim życiu, że nie wszystko stracone. Dzięki Wam wiem, że nadzieja pozwala klęsce przeczyć z uśmiechem. To Wy uzmysłowiliście mi, iż zawsze trzeba mieć nadzieję. Nawet jeśli teraz nie ma nic. Zawsze może coś się zdarzyć, trzeba zawsze w coś wierzyć. Zawsze trzeba mieć odwagę Tylko wtedy coś się zmieni. Więc powoli powstaję jak feniks z popiołów. Budzę się wraz z wiosną do nowego lepszego życia.

Wiosna nastroiła mnie optymistycznie i dała mi dobry przykład. Dzięki wizycie we wspaniałym miejscu jakim jest Ogród Japoński znajdujący się we Wrocławiu i przemyśleniom które podczas tej wizyty nawiedziły mój umysł nabrałam odwagi aby coś zmienić. Wszystkich którzy mają taką możliwość zachęcam do odwiedzenia tego magicznego miejsca, a tym którzy nie mają takiej możliwości chciałabym pokazać co tracą chociaż na kilku fotkach. Myślę, że warto też powiedzieć kilka słów o tym miejscu. Ogród jest jednym z niewielu śladów po Wystawie Światowej z 1913 roku, jakie pozostały we Wrocławskim Parku Szczytnickim.

Przygotowany i urządzony przez największego wówczas japonistę - entuzjastę, hrabiego Fritza von Hochberga, przy udziale japońskiego ogrodnika Mankichi Arai - był perłą wystawy. Po ekspozycji zabrano jednak liczne, wypożyczone na czas wystawy, detale (decydujące o japońskości założenia ogrodu).

W 1994 roku władze Wrocławia postanowiły zrewaloryzować Ogród Japoński. Po pomoc merytoryczną zwrócono się do Ambasady Japonii w Warszawie. Prośba spotkała się z żywym zainteresowaniem Ambasadora Japonii - Pan Nagao Hyodo Od 1996 r. rozpoczęto prace rewaloryzacyjne przy udziale specjalistów japońskich z miasta Nagoya (ogrodników, architektów aranżacji kamiennych, architektów ogrodów itd.). Dzięki obecności japońskich specjalistów wszystkie projekty i prace, do najdrobniejszych szczegółów, odpowiadają oryginalnej japońskiej sztuce ogrodowej. Każdy element zrewaloryzowanego ogrodu ma swoje miejsce i znaczenie - często niewidoczne dla Europejczyków. Ogród, nawiązując do założeń historycznych z roku 1913, uzyskał jednocześnie wiele zupełnie nowych elementów nadających mu charakter rzeczywiście zgodny z zasadami japońskiej sztuki ogrodowej.

Dla zainteresowanych większą ilością informacji podaję link do stronki: