czwartek, 29 września 2011

Miłość i rozwód

Ciągle chodzą mi po głowie przemyślenia o miłości po napisaniu ostatniego posta.
Zaobserwowałam, że coś niedobrego dzieje się z ludźmi. Pewnie sami zauważyliście we własnej rzeczywistości, że coraz częściej dochodzi do rozwodów. Co w nas się zmienia? Czy miłość to już przeżytek? A może to nasze wymagania względem obiektów naszych uczuć się zmieniają? Dawniej większość zawieranych małżeństw była trwała. Teraz gdy tylko pojawiają się kłopoty w związku często uciekamy się do rozwodów. Kiedyś zdarzało się to nader rzadko i była to rzecz wstydliwa. Teraz stało się to niemal normą. Takie czasy ktoś powie. Nie jestem przekonana, że to wina naszych czasów. Owszem nie żyje się łatwo lekko i przyjemnie, ale czy na przykład osoby które rozpoczynały swoje wspólne życie w czasach powojennych miały lekko? A jednak trwali przy sobie w szczęściu i nieszczęściu. Trudności i kłopoty zbliżały ich do siebie i umacniały ich wzajemną miłość. Co teraz się dzieje z tą miłością? Wygasa wraz z pojawiającymi się kłopotami? Coraz częściej rozpadają się małżeństwa z długoletnim stażem. A zastanawialiście się kiedyś skąd w ostatnich czasach wzięła się taka duża ilość tzw. „związków nieformalnych”. Oczywiście jest wiele przyczyn dla których ludzie pozostają w takich relacjach, ale coraz częściej słyszy się argumentację, iż wtedy łatwiej i prościej jest się rozstać. Tylko czy to oznacza, że zakochując się w kimś i postanawiając żyć razem z góry skazujemy taki związek na niepowodzenie? Nie potrafię odpowiedzieć ani Wam ani sobie na te wszystkie pytania. Nie jestem też odpowiednią osobą do tego, aby krytykować tych rozwodzących się. Ja sama sięgnęłam po ten środek. Myślę jednak (nie usprawiedliwiając się wcale),że będąc w mojej sytuacji (nie był to powód który przy rozwodach pojawia się często, ale pozwolicie że tego nie ujawnię) postąpilibyście tak jak ja.
Miało być o miłości, a wyszło mi o rozwodach. No cóż, myśli chadzają własnymi ścieżkami.

Podsumowaniem dzisiejszych przemyśleń niech będą słowa, które znalazłam w internecie ( niestety nie wiem czyjego są autorstwa):
„Na tym właśnie polega miłość: na kłóceniu się i godzeniu, na wytykaniu sobie błędów i przebaczaniu, na milczeniu i rozmowie, na słuchaniu i mówieniu, na pewności i zwątpieniu, na byciu razem i byciu daleko od siebie. Jeśli potrafimy pomieścić w sobie i zrozumieć te skrajności to znaczy, że dojrzeliśmy do kochania drugiej osoby i bycia kochanym.''

wtorek, 27 września 2011

Kiedy nadchodzi miłość.

„Czasem prawdziwa miłość ujawnia się dopiero wtedy, gdy nie wszystko do końca się rozumie”.
To słowa Janusza Leona Wiśniewskiego (naukowca i pisarza, autora „Samotności w sieci”) Skłoniły mnie one do refleksji nad tym uczuciem. Nie chcę dywagować nad tym czym jest miłość bo jednoznacznej definicji nikt jeszcze nie wymyślił. Przytoczę tu jeszcze jeden cytat tym razem są to słowa Stephenie Meyer (autorki cyklu „Zmierzch”)
„Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu? Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwie trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest albo jej nie ma”.

Zdaje się, że w rzeczywistości tak jest. Czasami to uczucie spada na nas nieoczekiwanie, w takim momencie życia w którym najmniej się tego spodziewamy. Chcecie przykładu? Bardzo proszę. Mój znajomy, człowiek ponad 50 letni tzw wieczny kawaler stracił już nadzieję, że kiedyś uda mu się jak to się mówi ułożyć sobie życie. Miał pracę, swoje pasje, wokół rodziców, rodzeństwo ze swoimi rodzinami, ale nie miał tej najbliższej osoby z którą mógłby dzielić radości i troski. Zupełnie przypadkowo nawiązał internetową korespondencję z młodszą od siebie o 10 lat kobietą. Okazało się, że mieszkają bardzo niedaleko siebie. Wirtualna znajomość przeszła w realną i w niedługim czasie zrodziło się między nimi płomienne uczucie. Teraz planują wspólną przyszłość, marzą o dziecku. Z całego serca trzymam za nich kciuki i życzę im wielu wspólnych lat. Jak widzicie nigdy nie wiadomo kiedy spotka nas miłość. Dlaczego spotkali się tak późno ktoś zapyta. Nie znam na to pytanie odpowiedzi. Może gdyby spotkali się w innym momencie swojego życia wcale nie zwróciliby na siebie uwagi. Może musieli przeżyć osobno swoje życie, aby teraz móc docenić to co mają.
Czasami miłość spotyka nas w niezbyt sprzyjających takiemu uczuciu okolicznościach. Oto kolejny przykład. Młody ok 35 letni mężczyzna niespodziewanie zostaje wdowcem. Żona umiera rodząc ich trzecie dziecko. Zostaje sam z trójką małych dzieci. Teraz najważniejsze dla niego jest zapewnienie właściwej opieki maluchom. Nie w głowie mu miłość a raczej w głowie, ale tylko ta do dzieci. Dzielnie walczy starając się zastąpić im matkę. Mija kilka miesięcy. W jego pracy pojawia się nowa pracownica. Nie zwrócił na nią nawet specjalnej uwagi. Kiedyś podwozi ją wracając z pracy. Zaczynają rozmawiać i nawiązuje się między nimi nić zrozumienia. Okazuje się, że ona także niedawno straciła męża w wypadku i została sama z nastoletnią córeczką. Te wspólne przeżycia bardzo ich do siebie zbliżają. Zaczynają się spotykać i rodzi się między nimi uczucie. Ich dzieci też odnalazły wspólny język. Środowisko w którym żyją dość negatywnie podeszło do tej znajomości. Znajomi byli wręcz oburzeni tym, że nie minął jeszcze nawet rok od śmierci żony, a on już spotyka się z kimś innym.
Czy jest kiedyś odpowiedni czas na miłość? Kiedy jesteśmy na nią gotowi i na nią czekamy to nie nadchodzi. A czasami tak jak w tym przypadku spada na nas w „nieodpowiednim momencie”. Tylko czy do końca jest to nieodpowiedni moment? Przecież właśnie teraz tym małym dzieciom potrzebna jest matka, a temu ojcu wsparcie mądrej kobiety. Czy jeżeli teraz on odrzuci tą miłość ze względu na to co wypada a co nie, to spotka jeszcze kiedyś kobietę która pokocha jego i trójkę jego dzieci?
Ja sobie myślę, że nie powinni rezygnować z tego uczucia. Nie powinni poddawać się presji środowiska. Osobiście będę im po cichu kibicowała, aby wytrwali w swojej miłość dla szczęścia swojego i swoich dzieci.

Jak widać potwierdzają się słowa o tym, że nie zawsze rozumiemy dlaczego spotyka nas miłość. Czy jest to sprawa przypadku czy przeznaczenia? Istotne jest to aby dane nam było w życiu choć jeden raz doświadczyć tego uczucia. Nie ważne kiedy ono nadejdzie, ważne abyśmy wtedy byli gotowi je przyjąć i przeżyć najlepiej jak potrafimy.

Na koniec mała dedykacja muzyczna dla wszystkich tych którzy byli, są i będą zakochani.

piątek, 16 września 2011

Oko Wielkiego Brata.

Powrót do domu trwał kilkanaście godzin, za to powrót do blogowania – jak widać potrwał kilka dni. Myślę, że mi to wybaczycie bo sami wiecie jak trudno a powrót wdrożyć się w rytm pracy i obowiązków po dłuższym odpoczynku. Nazbierało się kilka zaległych spraw, którymi pilnie trzeba było się zająć, a i impet do pracy po urlopie jakby mniejszy. Powoli jednak ogarniam już zaległości i wracam do Was.
Dziś opowiem Wam o dziwnym powrocie moich Rodziców z urlopu. Wcześniej wspominałam, że moja suczka wypoczywa wraz z jamniczką rodziców w lesie. Tak też było bo moi Rodzice wyjechali w piękne okolice nad rzeką Pilicą, gdzie wśród przyrody spędzali czas na spacerach, zbieraniu borówek, grzybów i rozkoszowali się bliskością natury. Wczoraj po spakowaniu całej menażerii, na którą się składały (jak już wiecie) dwie suczki Simonka i Satinka oraz kanarek Noelek (kilku much i komarów zabranych na gapę nie liczę) ruszyli w około stukilometrową podróż do domu. Znacie to całkiem przyjemne uczucie powrotu z podróży, kiedy z radością myślimy o swoich czterech kątach, znajomych sprzętach i bliskich osoba z którymi już niebawem się spotkamy. Jakież było zdziwienie Rodziców kiedy wjeżdżając na swoją ulicę dostrzegli z daleka, że na ich ulicy zatrzymał się radiowóz. Jeszcze większe zdziwienie kiedy ten radiowóz zatrzymał się przed ich domem. Z uczuciem zaniepokojenia sami zaparkowali samochód i wysiedli z niego. W głowie pojawiło im się tysiąc - nie ukrywam - złych myśli. Może ktoś wkradł się do ich domu? Może komuś z najbliższych wydarzyło się coś złego? Nie było dużo czasu a myślenie, bo ładna pani policjantka w towarzystwie swojego kolegi już podchodziła ku moich Rodziców.
- czy to pan jest posiadaczem samochodu o numerach....?
- tak – z przestrachem odpowiedział mój Tata.
Muszę Wam powiedzieć, że mój Tata jest najrozważniejszym kierowcą jakiego znam. Zawsze przestrzega przepisów, nie dopuszcza do niebezpiecznych sytuacji na drodze.
- czy to pana samochód? - policjantka pokazała mu fotografię wykonaną przez fotoradar.
- czyżbym przekroczył dozwoloną prędkość? - dopytywał Tata
- nie. Natomiast w dniu 4.09.2011 wjechał pan tym samochodem do lasu.
- faktycznie wjechałem w jedną drogę leśną z myślą, że jest to droga dojazdowa do działek rekreacyjnych. Po przejechaniu jakiegoś odcinka okazało się, że jest to zamknięta droga leśna, a że miejsce było wyjątkowo urokliwe zatrzymałem się z żoną na krótki odpoczynek.
- no to w tej sprawie zgłosi się pan do nas na komendę.
Po złożeniu odpowiednich zeznań i przyznaniu się do popełnienia tego wykroczenia mój Tata ukarany odpowiednim mandatem karnym powrócił na łono rodziny.
Mój kuzyn usłyszawszy później całą tą historię skomentował to mówiąc:
- no to teraz już nawet nie można pojechać na romantyczną randkę do lasu, aby w ustronnym miejscu pościskać i pocałować się z dziewczyna, bo oko Wielkiego Brata patrzy.

niedziela, 11 września 2011

Żegnaj Kołobrzegu

Wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć. Tak też nasz urlop dobiegł końca. Od jutra powrót do codziennych obowiązków. Tymczasem siedzimy już w pociągu i ruszamy w podróż powrotną. Ten wyjazd był podróżą rodzinno-wypoczynkową. Odpocząć nam się udało. Pospędzać trochę czasu z rodziną narzeczonego, aby lepiej się poznać też nam się udało. Jedyne co nam się nie udało to pokorzystać z letnich uroków morza. Jechaliśmy z nastawieniem, że jeszcze uda nam się zażyć morskich kąpieli i trochę więcej poplażować. Wyjazd okazał się już bardziej wyjazdem jesiennym, co przecież też ma swoje uroki. Za ten udany wypoczynek chciałabym podziękować przede wszystkim mojemu Milkowi. Dziękuję Kochanie za piękne chwile, romantyczny nastrój i wakacyjne atrakcje. Kolejne wyrazy podziękowania należą się Krysi i Panu Heniowi za gościnność i rodziną atmosferę. Zaś szczególne podziękowania kieruję do Babci Jadzi za uśmiech, dobre słowo i przypomnienie mi jak to wspaniale jest mieć Babcię. Wakacje się kończą, ale moje ciepłe myśli na długo jeszcze pozostaną w Kołobrzegu. Do spotkania znowu. Mam nadzieję, że niebawem.

Kołobrzeskie molo

Te moment musiał w końcu nastąpić. Urlop się kończy i pora wracać do domu i do swoich obowiązków. Pogoda stała się dla nas troszkę łaskawsza, ostatnie dni minęły bez opadów, więc można było trochę jeszcze pospacerować. W piątek pomimo nieśmiało wyglądającego zza chmur słońca był dość silny wiatr i morze wyglądało groźnie. Postanowiliśmy poobcować z nim trochę bliżej i wybraliśmy się na przechadzkę po kołobrzeskim molo. A tak wygląda groźne morze widziane właśnie z mola:



W takim miejscu jak molo czuje się respekt przed tym żywiołem jakim jest morze. Ciekawymi i ciekawskimi towarzyszami naszego spaceru były ptaki, które zdawały się wręcz pozować do fotografii. Aż żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą jakiegoś jedzenia aby zapłacić im za tą pracę. A oto efekt ptasiej sesji fotograficznej:






Published with Blogger-droid v1.7.4

czwartek, 8 września 2011

Świat z psiej perspektywy cz.2

Ponieważ nie wszystko udało mi się umieścić w poprzednim poście to teraz ciąg dalszy


Lubi przyglądać się płomieniom i grzać kości przy piecu.


Co do kości to swoją ulubioną potrafi znaleźć zawsze i wszędzie.


Zna się także na nowoczesnych technologiach. Laptop i myszka to dla niej nie pierwszyzna. Podobno już od dawna wymienia korespondencję mailową z psem Pluto.


A prawda o Simonce jest taka, że pozwoliliśmy jej wejść nam na głowę, ale bez niej nasze życie byłoby o wiele smutniejsze.


P.S. Dla wyjaśnienia. Aktualnie Simonka przebywa także na urlopie, ale w miejscu o wiele przyjaźniejszym dla czworonogów niż miasto. Spaceruje po lesie, goniąc żaby i jaszczurki w towarzystwie jamniczki Satinki.

Świat z psiej perspektywy cz.1

Za oknem od rana deszcz i ciemne chmury. Na dworze zimno. Niechybnie czeka nas kolejny dzień spędzony w pokoju. Musi nam za całą rozrywkę wystarczyć telewizor, książka i smartfon. Chyba zaczynam powoli tęsknić za domem. Za domem i jego wesołą mieszkanką moją suczką - Simonką. Z braku w dniu dzisiejszym ciekawych wydarzeń opowiem Wam trochę o moim psiaku. Może tym ukoję tęsknotę za nią. Simonka jest pełnokrwistym rasowym wielorasowcem czyli kundlem. Jej pochodzenie jest bliżej nieznane. Nasze drogi skrzyżowały się w schronisku dla zwierząt. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy i już wiedziałyśmy, że dalej przez życie pójdziemy razem. Już od 4 lat mieszkamy sobie razem i dobrze nam z tym.


Oto Simonka w swoim ulubionym
miejscu tzw. punkcie obserwacyjnym na parapecie okna.


Uwielbia się bawić niekoniecznie standardowymi zabawkami dla czworonogów. Kawałek szmatki to świetna zabawka.


Czasami podczas zabawy zamienia się w warczącego "potwora".


Innym zaś razem staje się wrażliwym melomanem.


Odpoczywa zazwyczaj w dziwnych pozach.

wtorek, 6 września 2011

W poszukiwaniu pozytywów.

Dziś obiecałam sobie zwracać uwagę tylko na budujące, pozytywne rzeczy. Zero narzekania! Rankiem obudziło mnie słońce świecące wprost do okna. No to pierwszy pozytyw już mam. Deszcz nie pada więc będzie można się wybrać na plażę. Spojrzałam na ścianę a na niej malowała się tęcza. Tęcza w pokoju? Przetarłam oczy i dopiero po chwili dostrzegłam, że to jest światło odbijające się od tapety witrażowej w drzwiach. Ale efekt sami zobaczcie wyszedł całkiem ciekawy.



W drodze nad morze zauważyłam bardzo ciekawą rzeźbę stojącą w jednym z ogródków. Według mnie przedstawia ona kobietę przeglądającą się w lustrze. W słonecznym blasku lśniła prześlicznie.


Po wejściu na plażę zauważyłam ze zdziwieniem, że nie ma dziś na niej pogłębiarek i można się wsłuchać w szum morza. Co prawda pojawiły się trochę później, ale w miejscu dość oddalonym od miejsca naszego plażowania, więc nie były tym razem bardzo uciążliwe. Wiał wiatr od morza i przeganiał po niebie białe obłoki zza których co chwilę wyglądało słonko.



Po przedpołudniu spędzonym na plaży, w dobrych nastrojach i po smacznym obiedzie, udaliśmy się do jednego z ulubionych naszych miejsc w Kołobrzegu - Parku im. Henryka Dąbrowskiego. Park ukryty jest pomiędzy blokami. Właściwie w samym centrum miasta. Wchodząc jednak do niego odnosi się wrażenie, że przenieśliśmy się do enklawy zieleni i wodnego ptactwa. Zupełnie inny świat. Rok temu to miejsce wyglądało tak:


Prawda, że pięknie? To co dziś zobaczyliśmy wprawiło nas w osłupienie. Zamiast jeziorka na którym zazwyczaj pływały kaczki wyprowadzając swoje młode na spacer zobaczyliśmy taki widok:



Straszne co? Zamiast tafli jeziora zobaczyliśmy dno pokryte butelkami, oponami, zepsutym sprzętem agd i innymi śmieciami. Ale wiecie co? Ten widok wbrew pozorom był najbardziej pozytywnym widokiem dzisiejszego dnia. Ponieważ jak później się dowiedzieliśmy rozpoczęto rewitalizację tego magicznego miejsca. Pod okiem specjalistów zadbano o ryby i ptactwo. Oczyszczone zostanie dno, a później wszystko wróci do biologicznej równowagi. Trzymamy kciuki za to miejsce i z pewnością wrócimy tu za rok, aby podziwiać efekty tych prac.

poniedziałek, 5 września 2011

Fotografia przedślubna.

Pomimo Waszych ciepłych życzeń dotyczących pogody nie utrzymała się ona dłużej niż przez weekend. Poniedziałek przywitał nas chmurami i deszczem. Obiecałam sobie po wczorajszym narzekaniu dziś być większą optymistką. Nie dam się tej pogodzie! Nie popsuje mi ona dobrego nastroju i pozytywnego nastawienia. Skoro nie korzystamy z uroków lata to musimy na dziś znaleźć sobie inne zajęcie. A może wybierzemy się do fotografa? Mieliśmy zrobić sobie profesjonalną fotkę do zaproszeń ślubnych - powiedział narzeczony. No fakt. Dawno planowaliśmy się wybrać do fotografa, ale jakoś nigdy nie znaleźliśmy na to czasu. Tak więc cel został obrany. Ruszamy na poszukiwanie zakładu fotograficznego. Pierwszy znaleźliśmy przy ul. Dubois. Niestety wykonywali jedynie zdjęcia do dokumentów. No cóż poszukamy dalej. Na tej samej ulicy znaleźliśmy studio fotograficzne zajmujące się fotografią artystyczną. Brzmi nieźle, udajemy się do lokalu na pięterku. Tu owszem chętnie wykonają z nami sesję fotograficzną robiąc ok 5 ujęć, za kwotę 130 zł. Zdjęcia w wersji elektronicznej (na których w przypadku naszych zaproszeń bardziej nam zależało) za dodatkową opłatą. Hymm... jak dla nas to trochę drogo. Tym bardziej, że do zaproszenia potrzebne jest nam jedno ujęcie. Poszliśmy więc dalej w poszukiwaniu kolejnego zakładu. Znaleźliśmy taki na ul. Łopuskiego. Za wykonanie fotografii portretowej w jednym egzemplarzu plus wersja elektroniczna 50 zł. Taniej chyba nie znajdziemy, więc zdecydowaliśmy się na zrobienie zdjęcia. Niezbyt uprzejmy Pan wprowadził nas do ciemnego pomieszczenia. Pewnie za chwilę ustawi oświetlenie i ustawi nas w odpowiedniej pozie. Nic takiego nie nastąpiło. Jedyne zdanie które wypowiedział Pan to było - Proszę się trochę przysunąć do Pani. Potem nastąpiły trzy błyski flesza i koniec. Uiściliśmy opłatę i było po wszystkim. Zdjęcie będzie gotowe o 15 - usłyszeliśmy na odchodnym. Pełni złych obaw poszliśmy pospacerować po starówce, aby doczekać do 15-tej. Ten czas spędziliśmy bardzo miło, rozmawiając, obserwując spacerujących turystów i konsumując na wolnym powietrzu w ogródku dania obiadowe kuchni włoskiej. I nie była to bynajmniej pizza. Ogródek na szczęście osłonięty był parasolami, bo tuż po 14 zaczęło znowu padać. Kiedy minęła 15 ruszyliśmy w kierunku zakładu fotograficznego. Gburowaty Pan podał nam kopertę z naszym zdjęciem. To co zobaczyliśmy prawie zwaliło nas z nóg. Gorszego zdjęcia nikt nam nie zrobił. Oddaliśmy się w ręce profesjonalisty ufając w jego wiedzę i doświadczenie. To co zobaczyliśmy nijak nie nadawało się na portret a tym bardziej zaproszenie ślubne. Staliśmy z narzeczonym obok siebie jak dwoje przypadkowych ludzi z autobusu, a nie para którą łączy uczucie. Tło zdjęcia było kruczo czarne. Na tym tle moje aktualnie mahoniowe włosy i ciemno brązowe włosy mojego narzeczonego były prawie niewidoczne. Brak podświetlenia przy robieniu zdjęcia spowodował zaznaczające się pod oczami cienie, natomiast moja szyja i ramiona odbijały światło flesza tak jakby były wysmarowane olejem. Jednym słowem fotka nie nadaje się do celu w jakim została wykonana, ani też do żadnego innego celu. Wybaczcie, że jej tu Wam nie pokaże, ale w przypływie rozczarowania i nie ukrywam złości potargałam jedyną odbitkę. Za oknem deszcz nadal pada. Urlop przekroczył już półmetek. Fotografia przedślubna nie wyszła. I jak tu nie narzekać? Oj trudne zadanie przede mną.

niedziela, 4 września 2011

Uroki plażowania

Z góry zaznaczam, że dziś będę narzekać i wpis będzie miał charakter malkontencki. Słonko świeciło od rana, prognozy całkiem optymistyczne, więc postanowiliśmy wreszcie poplażować. No bo po cóż przemierzamy całą Polskę jak nie po odrobinę relaksu na piaszczystej plaży, po to aby nacieszyć oczy widokiem przepływających statków i usłyszeć błogi szum fal rozbijających się o brzeg. Z takim nastawieniem przybywamy na północny kraniec kraju. Takoż i my owładnięci podobnymi pragnieniami pognaliśmy w kierunku morza. Zamiast cieszyć się z jego uroków, zaczęłam jak już zapowiedziałam narzekać. Ale jak tu tego nie robić skoro nim rozłożyliśmy nasz plażowy ekwipunek musieliśmy uprzątnąć "swój" kawałek plaży z petów papierosowych i kawałków szkła. No dobra piasek uprzątnięty, kocyk rozłożony, pora na kontemplowanie cudownych widoków. Rozejrzałam się i na brzegu zobaczyłam stojącego w płytkiej wodzie pana z dużym czarnym psem. Pies, że tak powiem załatwiał swoją potrzebę fizjologiczną, a jego właściciel cierpliwie czekał aż pupil skończy. Musicie wiedzieć, że jestem wielbicielką czworonogów. Sama posiadam pieska (a raczej suczkę), ale zbulwersował mnie ten widok. Czy gdy schodziliśmy na plaże na płocie wisiała tabliczka z zakazem wprowadzania psów czy tylko mi się tak zdawało? Zapytałam narzeczonego. Nie zdawało Ci się. Wisiała i to dość sporych rozmiarów - odparł. Jak widać ludzie nie respektują tego przepisu, bo podczas naszej bytności na plaży widzieliśmy jeszcze cztery psy. Czy tylko mnie to razi? Jakie jest Wasze zdanie?
Myślę ukoję skołatane nerwy widokiem spokojnej morskiej toni. Spoglądam na wodę i moim oczom ukazuje się taki widok.

Nie wspomnę już o dobywającym się z owych maszyn hałasie, skutecznie zagłuszającym przyjemny szum fal. Czy tak wyobrażałam sobie niedzielny wypoczynek na plaży? Zdecydowanie nie! W dodatki zepsuła mi się niedawno kupiona torebka. Zerwał się pasek i rozleciał zamek. Oddanie jej do naprawy przewyższyłoby chyba jej cenę. Postanowiłam więc zainwestować w nowa torebkę. Mam nadzieję, że posłuży mi dłużej niż ta poprzednia, która wytrzymała zaledwie miesiąc.
No i powiedzcie sami, jak w takim dniu nie narzekać?
Published with Blogger-droid v1.7.4

Lato wróciło, więc grilujemy.

Wczoraj uczestniczyliśmy w tradycyjnym (bo staje się to już coroczną tradycją podczas naszego pobytu w Kołobrzegu) grilu z rodziną mojego narzeczonego. Była pyszna karkówka, wesołe rozmowy. Komary cieły aż jedna uciecha, ale nie udało im się nas przegonić. Wieczór zakończył się małym pokazem zabawy ogniem, którego efekt fotograficzny sami możecie zobaczyć.
Był to pierwszy naprawdę ciepły wieczór, więc wykorzystaliśmy go do maksimum siedząc długo jeszcze po zapadnięciu zmroku.

Published with Blogger-droid v1.7.4

piątek, 2 września 2011

Tak upragnione słońce.

Wczorajszy dzień był pochmurny i deszczowy, aż do bólu. Więc poza krótką wyprawą do sklepu siedzieliśmy w domu oglądając telewizję i buszując po internecie. Za to poranek przywitał nas słońcem. Od razu chce się żyć i wyjść z domu. Temperatura jednak nie chciała nas porozpieszczać i na plażowanie raczej nie mamy co liczyć. A tak bardzo marzymy już o zanurzeniu się w słonej wodzie. Aby chociaż częściowo zrealizować nasze pragnienia wybraliśmy się do Parku Wodnego "Morska Odyseja" przy Sanatorium Uzdrowiskowym "Bałtyk".

Nazwa dość szumna jak na to co zastaliśmy. Cały kompleks składa się z dwóch basenów. Pierwszy to basen z solanką o głębokości od 0,9 - 1,1m. W nim jedynie dwa gejzery i jedna rynna do masażu. Brak stanowisk do masażu podwodnego czy chociażby ławeczki aby usiąść mocząc się w tej słonej wodzie. Popływać też się nie da bo woda na to zbyt płytka. Drugi to typowy basen pływacki o wymiarach 25 x 12,5m i głębokości od 1,2 - 1,5m ze słodką wodą. Jedyną atrakcją jest jacuzzi ze słoną wodą i... widokiem na morze. Pewnie powiecie że trochę marudzę i chyba macie odrobinę racji, ale odwiedziłam już kilka parków wodnych w kraju, a także za granicą i w takim miejscu jak Kołobrzeg spodziewałam się większej ilości atrakcji. Po kąpielach solankowych nieco wygłodzeni udaliśmy się do portu. Niedaleko którego znajduje się jedna z ulubionych przez nas w tym mieście restauracji. Nosi ona nazwę "Pod winogronami" i faktycznie pergola przed wejściem do lokalu porośniętą jest krzewami winnymi.

Jeżeli chcecie zjeść w Kołobrzegu dobrą rybę, a nie ma to być typowa smażona w głębokim oleju to z czystym sumieniem polecam to miejsce. My dziś postawiliśmy na sandacza w cieście piwnym oraz solę w jajku z krewetkami.

Moja sola wyglądała tak. Co prawda była z dodatkiem niezdrowych frytek, ale za to z duża ilością surówek. Jak zawsze w tym miejscu wyszliśmy zadowoleni i najedzeni. Po obiedzie dobrze nam zrobił spacer nadbrzeżem. Zauważyliśmy, że morze nareszcie przybrało znaną nam niebieskawą barwę. Zresztą sami zobaczcie i porównajcie z fotkami z poprzednich dni.

A zdjęcie to z widokiem na wejście do portu zrobiliśmy z tarasu widokowego na dachu restauracji "Mikado" gdzie wypiliśmy kawę rozkoszując się tak upragnionymi od kilku dni promieniami słońca. Chyba Wasze życzenia pogody poskutkowały. Za co Wam pięknie dziękujemy.